Przed Wami, bez zbędnego wstępu – Darek Grzymkiewicz!
Wywiady z Językowymi Siłaczami swoją premierę mają co piątek w grupie Językowa Siłka na Facebooku. Wywiad z Darkiem ukazał się oryginalnie w tym miejscu i tam też miała miejsce dyskusja członków naszej społeczności dotycząca tej rozmowy.
Opowiedz nam swoją językową historię – jakich języków się uczysz i dlaczego?
Obecnie uczę się 7 języków: angielskiego, japońskiego, hiszpańskiego, węgierskiego, rosyjskiego, niemieckiego i rumuńskiego.
Angielskiego zacząłem się uczyć jeszcze w szkole podstawowej, jest obecny w moim życiu od jakichś 35 lat. Nic dziwnego, że znam ten język stosunkowo najlepiej.
Moim drugim językiem jest japoński – studiowałem ten kierunek na uniwersytecie, mieszkałem w Japonii przez 2 lata. Potem przez jakieś 20 lat prawie go nie używałem. Kilka lat temu zapragnąłem napisać doktorat o fotografii japońskiej, nic z tego nie wyszło, ale dzięki temu powróciłem do tego języka (plus jestem jednym z niewielu ludzi w świecie zachodnim, którzy posiadają o japońskiej fotografii tak obszerną wiedzę).
Hiszpańskiego zacząłem się uczyć w trakcie wielu podróży z plecakiem do Ameryki Południowej, gdzie przez jakieś 10 lat zwykłem spędzać wakacje.
Rosyjski był obowiązkowy w czasach, w których chodziłem do szkoły – oczywiście nikt go wtedy nie chciał się uczyć, bo był kojarzony z aparatem represji. Tak czy inaczej znam go z tamtych czasów w stopniu umiarkowanym, potrafię się dogadać.
Niemieckiego zacząłem się uczyć niejako z obowiązku, jakoś mnie nie ciągnie za bardzo w tamtą stronę, więc idę sobie powoli i na luzie po kilkanaście minut dziennie. Nigdzie mi się nie spieszy.
Moją wielką miłością okazał się węgierski, uczę się go od dwóch lat dość intensywnie, natomiast jestem świadomy, że z przepisanych przez FSI 2200 godzin wyrobiłem dopiero niecałą połowę, więc sporo nauki jeszcze przede mną. Póki co czytam po węgiersku pierwszy tom Harry’ego Pottera i odkrywam, że 90% tekstu rozumiem bez problemu. W tym roku podjąłem wyzwanie Język w rok z językiem rumuńskim. Idzie całkiem nieźle, ale jestem dopiero na pierwszych metrach tego maratonu. Aha, no i jeszcze polski, bo jako wolontariusz prowadzę bezpłatne kursy języka polskiego dla uchodźców i imigrantów.
Jakie są Twoje ulubione metody nauki języków? Jak w tym momencie wygląda Twoja nauka?
Na pewno słyszeliście o tym, że każdy z nas dysponuje nieco odmiennym temperamentem, a co za tym idzie, nieco odmiennym stylem uczenia się. Są ludzie bardziej towarzyscy i emocjonalni, którzy lubią mówić od pierwszego momentu i najwięcej zapamiętują z bezpośredniego używania języka.
Ja jestem po tej drugiej stronie skali, uważam się za człowieka spokojnego i analitycznego, który przedkłada ciszę i książki ponad hałaśliwe imprezy towarzyskie. Dlatego moim wiodącym stylem jest czytanie. Jestem tu w doborowym towarzystwie takich poliglotów, jak Stephen Krashen, Luca Lampariello, Olly Richards czy Steve Kaufmann. Uczę się metodami „massive input”. Na początku korzystam z podręczników Assimil, Colloquial lub Teach Yourself, a potem zaczynam czytać w dużych ilościach, najpierw teksty uproszczone, teksty bilingwialne, a potem literaturę młodzieżową.
Dopiero kiedy moja znajomość języka jest wystarczająco wysoka, zaczynam rozmawiać.
A jakie są w tym momencie Twoje największe językowe zagwozdki? Z czym masz problemy, jak starasz się sobie z nimi radzić oraz w czym inni Siłacze mogliby Ci pomóc?
W zasadzie jedyny problem jaki mam, to lenistwo. Generalnie zawodowo zajmuję się udawaniem, że coś robię. Niewiele tu pomaga, próbowałem już wszystkiego – robienia planów i odhaczania zadań, specjalnych aplikacji prowokujących działanie, podejmowania publicznych zobowiązań, zakładania się z innymi na pieniądze – nic. Jestem w tej kwestii betonem. Jedyna rzecz, którą naprawdę robię codziennie, to Duolingo, bo mam tam już streak ponad 1000 dni i boję się, że go stracę i będę musiał zaczynać od zera.
Więc jeśli jakiś Siłacz/Siłaczka mieliby pomysł, jak tu stanąć nade mną z bacikiem, to chętnie przyjmę wszystkie porady… Płacę złotem.
Powiedz coś więcej o sobie – czym się zajmujesz w życiu? Co jest dla Ciebie ważne? Jakie masz pasje, co Cię inspiruje?
Powinienem zacząć opowieść od tego, że skończyłem Liceum Lotnicze w Dęblinie. Byłem szkolony do zawodu pilota, skakałem ze spadochronem, latałem na szybowcach, pilotowałem małe samoloty tłokowe (czyli takie ze śmigłami z przodu). Po liceum powinienem był wstąpić do Wyższej Szkoły Oficerskiej, żeby uczyć się latać na samolotach odrzutowych, ale ponieważ nie chciałem wiązać się z wojskiem na całe życie, uciekłem stamtąd i rozpocząłem studia cywilne na Pedagogice UW. Zacząłem też pracować w TVP w redakcji programów dla dzieci, byłem współtwórcą znanych wszystkim cyklicznych audycji dziecięcych (Tik-tak, Teleranek, Domowe Przedszkole, Rower Błażeja). Przepracowałem tam łącznie 11 lat.
Po 3 latach pedagogiki doszedłem do wniosku, że nie widzę się w roli nauczyciela w klasach 1–3, więc musiałem ponownie salwować się ucieczką. A ponieważ nie mogłem wymyślić nic bardziej kretyńskiego, zdałem egzaminy na orientalistykę UW. Moim celem była japonistyka, zdałem egzaminy, uzyskałem odpowiednią ilość punktów, natomiast nie przyjęto mnie z braku miejsc (przyjmowano wtedy tylko 20 osób). Ponieważ na pedagogikę nie miałem już po co wracać, poszedłem na mongolistykę, na której spędziłem 4 lata.
Po pierwszym roku mongolistyki zacząłem równolegle studiować japonistykę. Razem z przyjaciółmi z mongolistyki (było nas tam 6 osób na roku) postanowiliśmy zorganizować wyprawę do Mongolii. Założyliśmy koło naukowe, żeby dostać dofinansowanie z uniwerku, napisaliśmy plan naukowy wyprawy i wsiedliśmy w Kolej Transsyberyjską, by spędzić w niej kolejne 5 dni w drodze do Ułan Bator.
Od tego momentu co roku pakowaliśmy plecaki i wyruszaliśmy na 3–4 miesiące powłóczyć się po różnych krajach Azji. Na czwartym roku japonistyki otrzymałem stypendium japońskiego ministerstwa edukacji i wyjechałem na rok do Japonii, na uniwersytet w Hiroshimie, pisać tam pracę magisterską o japońskiej literaturze dla dzieci. Potem udało mi się przedłużyć pobyt o kolejny rok. Będąc w Japonii, zacząłem uczyć się fotografii w Wyższym Studium Technik Reklamowych, więc do Polski wróciłem z zawodem fotografa.
Od tego czasu (czyli od 25 lat) pracuję jako fotograf reklamowy. Na początku pracowałem bardzo dużo w środowisku show-businessu, dla magazynów kolorowych, byłem akredytowany na festiwalu w Cannes, gdzie fotografowałem gwiazdy kina światowego. W branży reklamowej pracowałem głównie dla międzynarodowych firm kosmetycznych. Ale po pewnym czasie stwierdziłem, że takie życie zupełnie nie pasuje do mojego temperamentu i charakteru, to środowisko show-businessu i agencji reklamowych zupełnie mi nie imponowało, wyznawałem inne wartości.
Zaczęło się to trochę odbijać na moim zdrowiu, więc postanowiłem zwolnić tempo. Obecnie nadal pracuję jako fotograf reklamowy i grafik dla paru wybranych klientów, z którymi najprzyjemniej mi się pracuje. Mam full roboty, ale w zupełnie spokojniejszych warunkach. Mam czas na uczenie się języków. A kiedy przejdę już na emeryturę, chcę wyjechać do Azji, gdzie doczekam moich ostatnich dni, budując szkoły i sierocińce dla dzieci. Albo zostanę nauczycielem angielskiego w jakiejś małej, wiejskiej szkole. I w ten sposób spełnię największe marzenie mojego życia.
Czy chcesz przekazać Językowym Siłaczom coś jeszcze od siebie?
Jest kilka rzeczy, którymi z pewnością chciałbym się podzielić. Po pierwsze – pamiętajcie, że nauka języka to maraton, nie sprint. Czas nauki jest obliczony na lata.
Spójrzcie na przykładową tabelkę Foreign Service Institute (wiem, że dla osób anglojęzycznych, ale mniejsza o to). Znajdźcie na niej swój język. Koreański? Arabski? Tagalog? A może włoski? Ile godzin nauki przewidziano dla tego języka? 600? 1000? 2000? A teraz odpowiedzcie sobie na pytanie – ile czasu ja się go uczę? Czy wyrobiłem już te 600 godzin? Jeśli uczę się 15 minut dziennie, to w jakim czasie ukończę 600 godzin? 7–8 lat? Tylko od Was zależy jak szybko odbębnicie te godziny. Jeśli uczycie się 15 minut dziennie, nie oczekujcie zawrotnych postępów w krótkim czasie. Dla przykładu – uczę się węgierskiego przez 2 lata średnio po 1 godzinę dziennie. W tym samym czasie przez 2 lata uczę się również niemieckiego, 15 minut dziennie na Duolingo. Z węgierskiego osiągnąłem bardzo dużo (choć drugie tyle jeszcze przede mną). Z niemieckiego jestem w połowie niczego.
Po drugie, kluczową rzeczą w nauce języków jest to, by uczyć się codziennie. Niestety tak jest zbudowany nasz mózg i tego się nie przeskoczy. Nie liczcie na kursy w szkołach językowych z lekcjami dwa razy w tygodniu. To tak nie działa. Bez codziennej pracy efektów nie zobaczycie bardzo długo.
Po trzecie – korzystajcie garściami z tej niesamowitej energii, która jest tutaj, na Językowej Siłce, dzięki Patrykowi (oby żył nam tysiąc lat!) i jego wspaniałej ekipie. Przystąpcie do wyzwania Język w Rok i uczcie się razem z nami!