W życiu byłam zakochana już parę razy. Większość moich miłości stanowili mężczyźni, nigdy miejsca. Tak było do momentu, kiedy zakochałam się w Tajlandii. Teraz wiem, że miłość do kraju, kultury i języka jest nieuleczalna i trwa długo, czasami całe życie, bo rzadko kiedy miejsce, które kochamy, może złamać Ci serce.
‘Where you go?’ – pyta się mnie uśmiechnięty od ucha do ucha kierowca czerwonego pick up’a, kiedy wychodzę z autobusu. Wyciągam z kieszeni pogniecioną mapę i pokazuję palcem na mój hostel. Kierowca mruży oczy, pociera dłonią brodę, kręci kartką w jedną, później drugą stronę i w końcu potwierdza, że mnie tam zawiezie.
Jest 6 rano. Po 12 godzinach spędzonych w autobusie z Bangkoku w końcu dotarłam do Chiang Mai. Jestem tu już po raz drugi, tylko tym razem zostanę na dłużej, o wiele dłużej.
Jedziemy przez zatłoczone już ulice miasta. Na chodnikach sprzedawcy rozkładają swoje towary i rozstawiają wózki z jedzeniem. Przejeżdżamy koło dużego spożywczego marketu, gdzie piętrzą się góry durianów, które pachną tak intensywnie, że zatykam nos.
Bosonodzy mnisi truchtają, zatrzymując się gdzieniegdzie, zbierając dary i błogosławiąc klękające przed nimi rodziny. Od czasu do czasu przemyka mi widok kogoś zapalającego kadzidła pod jednym z kolorowych domków phi, gdzie mieszkają duch ziemi i duchy przodków. Koło nas mkną skutery i wydobywające kłęby czarnego dymu głośne tuk-tuki.
Ten cały chaos łączy się w jedną wielką symfonię dźwięków, kolorów i zapachów, które pomimo swojej intensywności sprawiają, że czuję się spokojnie i swobodnie. Uśmiecham się do siebie. “To jest mój dom” – myślę i macham do biegnących ulicą dzieci, które odwzajemniają się radosnym “hello”.
W Tajlandii zakochałam się od razu. To była miłość, która zdarza się tylko raz w życiu. Rzuciłam okiem na rozpalone słońcem niebo, zaciągnęłam się pachnącym durianem, ściekami, zatrutym smogiem powietrzem Bangkoku i już wiedziałam – wpadłam jak śliwka w kompot. Musiałam koniecznie tam zamieszkać!
Zabrało mi rok, aby poukładać swoje sprawy w Anglii, spakować walizki i znaleźć sposób na życie. Przez 3 lata pracowałam w Chiang Mai jako nauczycielka i do tej pory to miasto określam mianem domu. Wracam tam z takim samym uczuciem, z jakim wracam do mojej rodzinnej Łeby. Nigdy chyba nie znajdę drugiego miejsca, które sprawia, że czuję się wolna, niezależna, i gdzie na każdym kroku dzieje się coś niesamowitego.
Sama nie potrafię wyjaśnić do końca, dlaczego tak bardzo kocham ten kraj. Zawsze powtarzam, że cenię sobie w nim bezproblemowe podejście do życia Tajów i ich delikatną naturę. Uwielbiam tutejszą pogodę, jedzenie, a koszty życia sprawiają, że zawsze chcę tutaj wracać na dłużej.
Z drugiej strony wiem, że Tajowie to też ludzie, że bywają zawistni, okrutni i mściwi. Honor jest dla nich bardzo ważny, a poczucie sprawiedliwości różni się znacznie od naszego. Tutejsza biurokracja sprawiła, że nie mogłam dłużej wytrzymać, ucząc w szkole i po dwóch latach, całkowicie wypalona, złożyłam wypowiedzenie.
Klimat, niby ciepły i pozornie przyjemny, może być problemem. Jeżeli myślisz, że doświadczyłeś gorąca, to przyjedź do Chiang Mai w kwietniu, kiedy temperatura sięga 47 stopni, a wilgotność powietrza wynosi ponad 90%. Gwarantuję, że Twój pobyt będzie składał się tylko z picia zimnej wody i leżenia na łóżku z włączoną nad głową klimatyzacją.
Jedzenie, z pozoru zdrowe, dodaje kilogramów nawet tym, którzy nigdy na wadze przybrać nie mogą. Pieniądze można stracić tutaj bardzo łatwo. Wystarczy, że zaufa się nie tej osobie lub narazi komuś, kto wie, jak wykorzystać tajskie prawo na własną korzyść. Historię białych ekspatów, którzy stracili domy i wszystkie oszczędności na rzecz podstępnych mieszkańców Tajlandii, są tak samo popularne jak te o turystach mylących tajskich transwestytów z kobietami.
Ja jednak kocham Tajlandię całym sercem i potrafię wybaczyć jej niedoskonałości. Wiem, że jest niebezpieczna, że można zginąć na jej drogach w masakrycznym wypadku. Wiem, że jej mieszkańcy często tylko z pozoru są mili i uśmiechnięci. Rozumiem ryzyko jakie wiąże się z kochaniem tego pięknego, fascynującego, unikatowego kraju. Ale jako osoba zakochana przymykam oko na wszystkie wady i podziwiam Tajlandię za jej pozytywne strony. Uczę się jej języka i chociaż opornie mi to idzie, to prę do przodu, bo wiem, że pozwoli mi to na głębsze poznanie kraju, który darzę tak wielką miłością. Tęsknię za nią, kiedy jestem daleko, moją nostalgię próbuję wtedy wyleczyć, zamęczając znajomych i rodzinę niekończącymi się opowieściami o moich przygodach w Tajlandii. Podróżuję w inne miejsca, nie mogąc się powstrzymać od porównywania ich z Tajlandią i Chiang Mai – miastem, które ma szczególne miejsce w moim sercu.
Tajlandię opuściłam na rzecz bardziej ustabilizowanego życia, ale jest ona zawsze w moich myślach. Odliczam miesiące, tygodnie i dni do mojej kolejnej wizyty, a moją przyszłość i przyszły styl życia łączę z tym krajem i jego kulturą.
Pracuję nad tajskim i pogłębiam wiedzę związaną z Krainą Uśmiechu, a na Językowej Siłce będę Wam o tym wszystkim pisać i mam nadzieję, że w Was również rozpalę ciekawość i miłość do tego kraju.
Jestem bardzo ciekaw kolejnych artykułów, szczególnie o tym, jak ciężką sprawą jest dla Europejczyków nauka tajskiego i jak ewentualnie sobie z tym poradzić (i czy warto sobie z tym poradzić). Pamiętam, że kiedyś się nad tym językiem zastanawiałem, ale odstraszyły mnie niezwykle skomplikowany alfabet i inne zawiłości języka (choćby tony).
Moja znajoma, nauczyła się mówić i rozumieć dość szybko co było dla mnie zdziwieniem :o. Język Tajski nie jest prosty, ale powiedziała mi że dużą pomocą była przeprowadzka w tamte strony. Ja jestem ciekawy jak wygląda tamtejsza popkultura ;>
O, akurat o popkulturze mogę sporo napisać. Dzięki za pomysł!
Nauka alfabetu – na tyle, żeby mniej więcej rozpoznać, co jest napisane na szyldzie – nie jest największym wyzwaniem (może trochę trudniejszym niż nauka japońskiej katakany lub hiragany). Prosta rozmowa, w tym tony, też nie. Kiedy już znasz literki i umiesz coś w zrozumiały sposób powiedzieć, przychodzi myśl: a dlaczego to się wymawia tak? Dlaczego to się tak zapisuje? Odcyfrowanie zawiłych zależności, które rządzą dźwiękami liter (np. “s” to czasem “t”, dlatego สวัสดี to “sałatdii”, a nie “sałasdii”) i tonami to żmudna praca. Trzeba to kochać. Na zachętę dodam, że nawet Tajowie mają czasami wątpliwości – spotkałem takich, którzy nie byli do końca pewni jak przeczytać nazwisko ich ukochanego króla…
Powoli się uczę i bardzo to lubię. Dziękuję bardzo za notatki!
Alfabet nie jest aż tak skomplikowany. Zależy też od podejścia. Ja bardzo lubię siedzieć i szyfrować wyrazy. 🙂 Tak też lubiłam kiedyś szyfrować rosyjską cyrylicę. Póki co, jestem dopiero początkująca. NIe wiem czy kiedykolwiek będę mogła posługiwać się tajskim tak jak posługuję się angielskim, ale może chociaż w małym stopniu opanuję ten język.