Życie w Czechach, czyli o tym jak… zostałem Czechem na dwa miesiące.
Poruchali jsme traktor. Jdeme pošukat mechanika.
Każdego ranka, przechodząc obok domu czeskiej rodziny, u której mieszkałem, mijałem miejsce, gdzie Kuki – młoda kurza mama, wychowywała swoje pisklaki. Zdziwiłem się, gdy pewnego dnia zamiast pięciu, które zazwyczaj chodziły wokół niej, zobaczyłem jedynie jedno, skulone przy jej brzuchu.
Pixi, równie młody i niedoświadczony pies, pewnie jak zwykle chciał pobawić się z żółtymi, pierzastymi przyjaciółmi. Zazwyczaj puchate kuleczki lądowały wtedy w studzience lub w gęstych zaroślach. Zacząłem więc poszukiwania. Chodziłem w miejsca, gdzie te zazwyczaj uciekały przed drapieżnym stworzeniem.
Szedłem, nasłuchując cichego piszczenia, gdy dostrzegłem Lukaša, pana Czecha w długich, zaplecionych w warkocze włosach. Siedział na ławce sznurując buty.
— Ahoj Mateuši — zagadnął mnie. — Co dělaš?
— Šukam kuřata — odparłem beznamiętnie, jakby była to najzwyklejsza czynność w ludzkim życiu.
— Šukaš? — zapytał zdziwiony, z lekkim uśmiechem, po czym życzył mi powodzenia.
Kilka chwil później moja dłoń sama uderzyła w czoło z głośnym plaśnięciem, gdy przypomniałem sobie, co oznacza słowo którego użyłem. Otóż, czasownik šukat, jest odpowiednikiem naszego słowa pieprzyć. I nie chodzi tu bynajmniej o używanie słynnej przyprawy. Zostałem więc, nieświadomie, miłośnikiem czeskich kurcząt.
Bezcenny jest też wzrok Czechów gdy śmiejesz się za każdym razem, gdy używają słowa porucha. U nich to po prostu awaria, ale kiedy ktoś przychodzi do ciebie mówiąc, że poruchal svůj traktor. No cóż… usta aż same układają się do uśmiechu.
Jak trafiłem do czeskiej rodziny
Ciepłe, majowe popołudnie, spędzałem — jak zwykle — siedząc na werandowym krześle i rozmyślając. W którymś momencie, pomiędzy zerkaniem na chmury i na futrzastego psa, wpadł mi do głowy pomysł – a może by tak pojechać do Czech!
No dobra, pomysł jak każdy inny. Mogłem wziąć pociąg do Pragi czy do Brna i spędzić uroczy weekend wśród miejskich alejek. Zjeść knedliki i wypić pilznera w lokalnym barze albo przeciskać się z turystami przez Most Karola. Nie chciałem jednak widzieć tego, co jawi się na pierwszy rzut oka. Chciałem zobaczyć, jak wygląda życie w Czechach. Jak to jest pić piwo, jadąc Škodą i słuchać przy tym Jožina z bažin, zajadając się knedlikami. Ot — zostać zwykłym Czechem na jakiś czas.
O kraju česnečką płynącym, wiedziałem do tej pory tyle, co przeciętny Polak i do tego też sprowadzało się moje słownictwo. Dobrý den, ahoj, kamarád, polévka, čerstvý chléb. I jeszcze jo, bo mówiło się tak w moich rodzinnych stronach, więc sam używałem tego słowa od dziecka.
Długo się nie zastanawiałem, włączyłem komputer i na portalu workaway, napisałem do kilku czeskich rodzin, czy przypadkiem nie potrzebują kogoś u siebie. Całość miała polegać na tym, że ja pomagam im w codziennych sprawach, w zamian mając okazję pomieszkać jako dodatkowy członek rodziny, ucząc się języka i poznając kulturę. Dwa tygodnie później jechałem już pociągiem, oglądając przez szybę skały wznoszące się ponad lasy w czeskiej części Karkonoszy. Rodzina u której miałem mieszkać przez najbliższe dwa tygodnie, żyła na samym szczycie wzgórza, oddalona pięć kilometrów od najbliższego sklepu czy stacji kolejowej.
Gdy dotarłem na miejsce ścieżką, wiodącą wzdłuż starych lasów iglastych, poczułem prawdziwy wiejski klimat Czech. Przeróżne zwierzęta odzywały się w otaczającej mnie ciszy. Škoda stojąca na parkingu od razu przypomniała mi w jakim kraju się znajduję. Usłyszałem też głosy ludzi. Podreptałem w ich stronę i ujrzałem mężczyznę w średnim wieku. Miał opaskę na czole i wyglądem przypominał czeskiego Indianina w kraciastej koszuli. Gdy mnie dostrzegł, wyjął słuchawki z uszu, uśmiechając się szeroko. Powiedział do mnie coś po czesku, ale nie zrozumiałem nic i wzruszyłem tylko ramionami.
— Говоришь по русски? — spytał.
— Нет. — Pochwaliłem się moją zdolnością rosyjskiego.
— Polský? — zapytał żartobliwie, wiedząc doskonale skąd przybywam.
— Jo.
— Super! — Ucieszył się. — Takže můžeme mluvit polsky-česky.
Także, spróbowaliśmy mówić polski-czeski, ale ani mi, ani jemu zbyt dobrze to nie wychodziło. Kilka słów rozumieliśmy, ale dogadać się nie szło. Zaraz jednak przyszła Klara, pani domu, która płynną angielszczyzną wytłumaczyła mi, że dzieci uczą się trochę angielskiego, ale z Lukašem dogadam się tylko po czesku. Moment później poznałem moich czeskich kamarádów. Dwie dziewczyny i dwóch chłopaków z którymi miałem spędzać większość czasu na farmie. Językowa przygoda miała się właśnie rozpocząć.
Interesuje Cię jak wygląda życie w Czechach? Dowiedz się też jak nauczyć się języka czeskiego oraz wpadnij na grupę Językowa Siłka na FB!
Życie w Czechach oraz czeska Językowa Siłka
Siedząc przy kolacji, zapytali się mnie, czy mamy w Polsce jakieś fajne łamańce językowe. Odpowiedziałem, że jak najbardziej i zaprezentowałem ten o chrząszczu, co brzęczy w szczebrzeszyńskich trzcinach.
Spodobało się. Zaraz też spróbowali powtórzyć całe zdanie.
— Szczrzczszcz… — naśladował naszą liściastoszeleszczącą mowę Lukaš.
Wszyscy śmieją się, a ja zaczynam rozumieć, że polski bawi ich nawet bardziej, niż nas czeski. No dobra. Ale jakie są czeskie łamańce językowe? Poprosiłem ich, żeby napisali jeden na kartce, a ja spróbuję się go nauczyć.
Także dostałem.
Tři tisíce tři sta třicet tři stříbrných stříkaček, přestříkalo přes tři tisíce tři sta třicet tři stříbrných střech.
Wspaniale… — pomyślałem, a strach obleciał mnie na sam widok tych wymyślnych liter. Ale jak postanowiłem, tak uczyniłem i zacząłem naukę. Siedziałem nad tym trzy dni, codziennie godzinkę szlifując każde ř w tym uroczym zestawieniu. Po zmaganiach z własną mową, co było istną językową siłką, oznajmiłem wszem i wobec, że umiem łamaniec. Odchrząknąłem co miałem do odchrząknięcia i jednym tchem wyrzuciłem z siebie formułkę.
— … stříbrných střech. — Zakończyłem swój wywód.
Popatrzyli po sobie, uśmiechali się i wyglądali na zadowolonych.
— No, fajnie… — odezwał się w końcu najmłodszy członek rodziny. — Ale właściwie wszystko powiedziałeś źle.
I w ten sposób rozpoczęła się moja nauka głoski ř.
— Řeka… powtarzaj to słowo — mówią do mnie. — To nie takie trudne.
Bełkoczę wciąż jakąś tandetną wariację na temat wszystkich istniejących odmian r i rz, ale bez oczekiwanego rezultatu. Samo ž jest łatwe. To właściwie coś pomiędzy naszym rz i ź. Ale słynne r z haczykiem było dla mnie udręką.
— Musisz powiedzieć ž i r w jednym momencie — pouczają.
Próbuję więc. Pierwszy raz, drugi, trzeci, setny. Poprawy jednak nie widać. Miałem wrażenie, że to jak granie na gitarze, kiedy jedną ręką zmywasz naczynia, a drugą masz zajętą dojeniem wielbłąda. Zazwyczaj nierealne. Dopiero po kilku tygodniach codziennego mówienia po czesku, jakoś zaczęło mi to wychodzić. Mimo to, wciąż brzmię dla nich dość polsko.
Chceš počítač?
Jeden z pierwszych dni, a ja już stałem się ofiarą czesko-polskiej ułomności językowej. Siedzieliśmy z kamarádką przy stole, rozmawiając łamaną polsko-czecho-angielszczyzną o filmach. W pewnym momencie moja rozmówczyni wstała i wyszła z pokoju, mówiąc coś w stylu idę poczytać.
No fajnie — pomyślałem. — Rozmawiamy, rozmawiamy, a ta w środku konwersacji nagle wychodzi poczytać.
Drzwi otworzyły się jednak po chwili, a ja zobaczyłem laptop w rękach dziewczyny.
— Mówiłaś, że idziesz poczytać — zauważyłem zdziwiony.
Popatrzyła na mnie pytająco, więc powtórzyłem to samo, powoli, po angielsku.
— Ach, ne. Vzala jsem si počítač — wyjaśniła.
— Počítač means computer – wytłumaczyła zaraz Klara, widząc moją konsternację.
Tak więc pierwsza lekcja. Idąc poczytać, tak naprawdę idziemy po komputer. Do zapamiętania.
Je to pták? Je to letadlo? Ne, je to Superman!
Tłumaczeń u Czechów można doszukać się naprawdę wszędzie. Najbardziej rozbawiło mnie zmienianie przez nich nazwisk autorek. Damskie nazwiska w tym kraju tworzy się dodając –ova do nazwiska męża i Czesi chyba nie wyobrażają sobie, że gdzieś może być inaczej. I tak na przykład Harrego Pottera napisała J. K. Rowlingová. Nobla natomiast otrzymała, oczywiście, Olga Tokarczuková. Jakież było zdziwienie jednej z kamarádek, gdy powiedziałem, że Astrid Lindgrenová jest ze Szwecji, a Děti z Bullerbynu wcale nie dzieją się gdzieś na Morawach
Czesi są też niezwykle dumni ze swojego dubbingu.
— Mamy najlepszy dubbing w Europie. — Usłyszałem parę razy.
I porównując go z naszym rodzimym, jestem w stanie w to uwierzyć. Nic więc dziwnego, że niemal wszystkie filmy są dubbingowane, a znaleźć taki z lektorem albo z napisami naprawdę ciężko. O nauce czytania poprzez filmy mogłem więc zapomnieć.
Oglądanie czeskich bajek było o tyle dobre, że z krecikiem mówiącym jedynie Ahoooj! co jakiś czas, mogłem zrozumieć wszystko. A nie ma lepszego sposobu na oglądanie krtečka, niż siedzenie z kamaradámi na górskiej polanie, widząc za ekranem wieczorne słońce, stapiające się z granią Śnieżki. Czesi lubią też oglądać polskie kreskówki. Popularny jest tam na przykład Bolek a Lolek albo Rexík.
Pewnego dnia, gdy wspinaliśmy się na drzewo, mignęła nam przed oczami pomarańczowa istota, a jej ruda kitka zniknęła szybko za konarem.
— To drevokocúr — usłyszałem.
Może nie rozumiałem jeszcze czeskiego bardzo dobrze, ale wiedziałem chociaż tyle, że wiewiórka to veverka. I że nawet w Czechach nie istnieją dzikie, rude koty biegające w kółko po pniu. Chociaż, może rysie… Zaraz jednak coś przeskoczyło w mojej głowie. Przypomniały mi się te niezliczone żarty o języku czeskim. Czyżby wszystkie dowcipy o šmatičku na patičku i elektrnicnym mordulcu okazały się nagle prawdą? Z zamyślenia wyrwał mnie śmiech kamarádów.
— Po słowacku… — dopowiadają.
A więc tak… wychodzi na to, że tak, jak my śmiejemy się z czeskiego, tak Czesi żartują sobie ze Słowackiego słowackiego. Ciekawe, czy Słowacy dopełniają okrąg, śmiejąc się z nas.
Życie w Czechach — V české kuchyni
Jedną z rzeczy, która podobała mi się najbardziej, było czeskie jedzenie. Przygotowywane właściwie od zera, bo Klara pisze książki o pieczeniu chleba i wyrobie sera, więc zna się na tym doskonale. Dlatego też, niemal każdego ranka świeży, parujący jeszcze bochenek wedle czeskiej receptury, lądował na stole. Do tego różne mleczne wyroby, jak chociażby hermelin — czeski ser.
Kuchnia to miejsce, gdzie znalazłem chyba najwięcej podobieństw między polskim i czeskim. Już na starcie nie miałem prawie żadnych problemów ze zrozumieniem kulinarnego języka. chléb, máslo, mléko, voda, polévka, sýr, nůž były oczywiste, a rzeczy jak šklenice, lžice i vidlička, przynajmniej dla mnie były łatwe do rozszyfrowania i zapamiętania.
Kim jest frajer?
Przez długi czas myślałem, że momentami kamaradzi są wobec siebie złośliwi. Kilka razy dziennie jeden nazywał drugiego frajerem. Cały czas byłem święcie przekonany, że oznacza to dokładnie to co u nas. Dziwiły mnie jednak sytuacje, w których używali ten zwrot.
Ktoś założył dla żartu ziomalskie ubranie i został frajerem. Myślałem, że to rodzaj ironicznej uwagi. Ktoś ugotował świetne jedzenie, albo narysował ładny obrazek to też nazywany był frajerem. W końcu, gdy grałem na gitarze, któryś z kamarádów rzucił do mnie:
— Ty jsi frajer!
Zdziwiło mnie to. Rozumiem do rodzeństwa takie uwagi, ale do gościa? Zamurowało mnie trochę. Zdążyłem się już jednak do tej pory nauczyć, że w Czechach nic nie jest takie jak się wydaje. Zapytałem na wszelki wypadek, kim jest ten frajer.
— Frajer je člověk, který dělá něco skvěle — odpowiedzieli mi.
Czyli ni mniej ni więcej, jeśli coś ci dobrze wychodzi, albo fajnie wyglądasz, jesteś frajerem.
Dni mijały, a ja codziennie poznawałem nowe słowa. Kolo to zarówno koło, jak i rower. A kolečko to oczywiście… taczka. Držet to bynajmniej nie poruszać czymś lekko, ale stabilnie coś trzymać. A to, w pracy na farmie, no… zdarza się, że ma spore znaczenie.
— Mluvíš pěkně česky. — Usłyszałem pewnego razu od Klary, która do tej pory rozmawiała ze mną tylko po angielsku.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że faktycznie mówię po czesku i nie mam z tym problemu. Po ponad miesiącu nauki od zera, mogłem rozmawiać w tym języku w miarę swobodnie. Do tej pory nie mam zbyt dużego pojęcia o czymś, co zwie się spisovná čeština, czyli o języku oficjalnym, którego uczy się w szkołach. Zamiast tego, dobrze wychodzi mi dogadywanie się ze zwykłymi mieszkańcami. Zarówno na codzienne, jak i niecodzienne tematy. A to przecież jest właśnie, zazwyczaj, celem nauki nowego języka.
W dwa miesiące mogłem poznać czeską kulturę, kuchnię, ludzi i oczywiście język. Dostałem nawet swoje czeskie imię: Mateuši, gdyż Czechom ciężko wymawiało się polską jego wersję.
Myślę, że jeśli masz – Ty, osobo, która to czytasz – ochotę, chęci i może do tego trochę wolnego czasu, taki wyjazd sprawi, że nauka języka nabierze zupełnie innego wymiaru. Dzięki bezpośredniej styczności z ludźmi i kulturą, język będzie nie tylko mową, ale pozwoli myśleć w większym stopniu tak, jak myślą osoby, które mówią nim od urodzenia – bo w ten sposób dopiero można odkryć prawdziwą magię języka.