Burmistrz mimowolnie przeszedł przez bazar, aby skorzystać z usług swojego fryzjera, jednakże nie omieszkał nabyć kilogramowego świeżego arbuza. Poprzednie zdanie całkowicie wyrwane z kontekstu idealnie pokazuje sposób, w jaki nasz język ojczysty może uchodzić za całkiem egzotyczny. Musimy jedynie wziąć pod uwagę liczbę obcojęzycznych naleciałości, które na przestrzeni stuleci wrosły w mowę polskiego społeczeństwa (jeszcze nie tak dawno temu wielonarodowego). Co z nami robią zapożyczenia?
Pierwsze zapożyczenia: arbuzy i bazary
Pewnie większość z nas, kupując mieniące się soczystą zielenią arbuzy na bazarze, nie zdaje sobie do końca sprawy, że ten pieszczący kubki smakowe owoc przywędrował do nas z… Turcji! Słowo to na tyle zadomowiło się w naszym języku, że właściwie zdążyliśmy zapomnieć o jego rodowodzie albo raczej wcale tego rodowodu nie poznać. Niestety za tym słowem nie kryje się gąszcz zagadnień lingwistycznych, jednakże arbuzami samymi w sobie możemy się delektować. Bazar zaś – mimo iż zaliczany do arabizmów – przybył do nas z języka perskiego i oznacza miejsce wymiany towarów. W Polsce często odnosi się go do miejsca sprzedaży, a nie wymiany, ale w krajach arabskich nadal funkcjonują liczne targi, gdzie kwitnie taki sposób handlu.
Latynizmy i okres bojowych kościołów
Aby zrozumieć w pełni sposób, w jaki rozmaite zapożyczenia przenikały do naszego języka, należy cofnąć się w czasie mniej więcej do X wieku, kiedy nasi przodkowie przyjęli chrzest w obrządku łacińskim. To właśnie łacina stała się niejako fundamentem polszczyzny, także tej współczesnej. Niejednokrotnie wyrazy obce (latynizmy) gościły w naszym kraju za pośrednictwem języka niemieckiego i czeskiego; spora ich część ukształtowała nasz język. Od południowych sąsiadów przygarnęliśmy na przykład kościół. Ten obiekt sakralny wcześniej był po prostu świątynią lub cerkwią (cerkiew zarezerwowana jest dzisiaj dla świątyń prawosławnych). Co ciekawe, pierwotnie łacińskie castellum oznaczało gród, a konkretnie miejsce, które wznoszono pośrodku grodu albo ufortyfikowanej osady.
Z łaciny zapożyczyliśmy wiele wyrazów, nie tylko o znaczeniu religijnym. Jeśli chcemy się dowiedzieć więcej o naszym łacińskim dziedzictwie językowym, to najbardziej pomocne okażą się słowniki etymologiczne. Polszczyzna (jak i inne europejskie języki) stała się spadkobierczynią wymarłej łaciny również w życiu codziennym, zaczynając od przemysłu farmaceutycznego, kończąc na literaturze, jak Ars Poetica Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Non Omnis Moriar Zuzanny Ginczanki czy w końcu Dies Irae Jana Kasprowicza. O tym, w jaki sposób latynizmy wpływały na rozwój sztuki, można przeczytać choćby na stronie Instytutu Języka Polskiego.
Dosyć jednak historii zapożyczeń łacińskich, gdyż to temat niezwykle rozległy. Podbieraliśmy wyrazy Włochom, następnie Francuzom, potem Brytyjczykom czy Amerykanom i tak niespostrzeżenie, mimowolnie właściwie nasz język stał się lingwistyczną hybrydą. Ale to jeszcze nie wszystko…
Drzewo genealogiczne burmistrza i fryzjera
Co łączy burmistrza z fryzjerem? Na pewno nie wspólne spotkania w salonie fryzjerskim, ale rodowód. Burmistrz to nikt inny jak niemiecki burgmeister, czyli ‘mistrz miasta’. Burg znajdziemy w końcówkach niemieckich miast, jak chociażby w Hamburgu, Freiburgu i tak dalej.
A co z fryzjerami? Wiemy, że nie wywodzą się oczywiście z Friesland, czyli Fryzlandii, ale od niemieckiego Friseur (Frisör) i dbają o to, by nasze „fryzury” pozostały utrzymane w ładzie i porządku. Na marginesie – Friseur pochodzi właśnie od Frisur (‘fryzura’).
Różnorodność bez zapożyczenia…
Różnorodność nie zawsze oznacza harmonię. Język to wykwintna potrawa, której przepis co chwilę wręcz jest aktualizowany i wzbogacany. Czasem coś odejmujemy, czasem dodajemy (na przykład zupełnie nowe składniki). Jeśli polszczyzna byłaby nazwą tradycyjnej sałatki jarzynowej, to każda gospodyni miałaby na nią inny przepis, chociaż smak nie zmieniłby się zbytnio. Ale gdybyśmy do tej sałatki wrzucili na przykład ananasa… Dałoby się to przełknąć; możliwe, że wielu koneserom nawet by to zasmakowało. Niestety nasza sałatka może zatracić swój oryginalny smak, gdy wrzucimy do niej jeszcze jabłka, maliny, banany czy choćby bohatera tegoż artykułu – arbuza. Wyszedłby nam kulinarny kocioł i armagedon dla układu trawiennego. Analogicznie jest z językiem, który w dobie globalizacji ulega internacjonalizacji. Zapożyczenia mają się całkiem dobrze. Czy jednak na pewno?
… czyli fejm vs. sława
Angielski weekend przyjął się znakomicie wśród Polaków (i nie tylko; nawet niespotykanie oporni w tym względzie Francuzi je zaakceptowali), to z kolei pociągnęło za sobą chociażby T-shirty, komputery, joysticki, billboardy, ale także nowo adaptowane wyrażenia, jak przykładowo fame. Czy „fejm” może być rozpatrywany jako intruz w naszym języku? Zdecydowanie. Różnica między słowem fame, a wcześniej wymienionymi polega na tym, że nie wymyślono określeń na billboardy czy T-shirty. Chociaż języki słowiańskie mają pokaźne możliwości słowotwórcze, to używanie (czas na porcję neologizmów) „tablicówek” albo „krótkorękawek” zamiast przywołanych już billboardów i T-shirtów byłoby dosyć ekscentryczne…
Ale przecież jakże sławny nasz język dysponuje (na chwilę obecną) określeniem sława. Co więcej, jedna z hipotez, której autorem jest m.in Roman Jakobson głosi, że właśnie od sławy pochodzi nazwa ludów słowiańskich. W końcu sława, a raczej slava, czy też slova to już prawie Słowenia lub Słowacja! Moim zdaniem nie powinniśmy dopuścić, żeby tylko mieszkańcy tych państw przypominali nam o rodowodzie „sławy”. Może warto wziąć przykład z Portugalczyków czy Hiszpanów, którzy unikają zapożyczeń w swoich językach? (Hiszpanie raczej nie noszą T-shirtów, a camisetas.)
Powoli kończymy naszą podróż pełną obcości. Jak ją podsumować? Oto garść przemyśleń.
Mimo że język polski wydaje się nam tak oczywisty, wystarczy zanurzyć się w słowniku etymologicznym, by poznać polski jeszcze raz – na nowo. Ojczysty został przyozdobiony latynizmami, germanizmami, jidyszyzmami galicyzmami i innymi -i(y)zmami, które przenikają się nieświadomie w każdej naszej wypowiedzi. Warto mieć to na uwadze, ponieważ zapożyczenia świadczą o historii rozwoju języków.
Kacper Podgajny
O autorze artykułu Arbuzy, fejm i inne takie zapożyczenia. Język ojczysty – bardziej „obcy”, niż nam się zdaje?:
Kacper Podgajny
Urodzony w 2002 roku w Pile w zachodniej Polsce. Uczeń klasy humanistyczno-medialnej w liceum, a jednocześnie miłośnik języka francuskiego, poezji i kultury semickiej. Laureat konkursów językowych, literackich i artystycznych oraz współuczestnik licznych wydarzeń kulturalnych związanych choćby z promowaniem kultury francuskiej, żydowskiej czy kampanii przeciw hejtowi. Równie zafascynowany językiem polskim, co francuskim. Przyszłość wiąże z romanistyką i polonistyką, a ogólnie rzecz ujmując z karierą literacką (dziennikarską). Prywatnie fan twórczości Baczyńskiego i wierny kibic lyońskiego Olympique, poprzez którego mecze nauczył się mimowolnie fonetyki francuskiej.