Mój dwuletni syn bardzo intensywnie poznaje świat. Doświadcza go wszystkimi zmysłami, a ja obserwuję jak fascynują go rzeczy proste i dla mnie już oczywiste – przelewanie wody z naczynia do naczynia, rozpoznawanie marek samochodów na przygotowanych przez dziadka kartach, wspinanie się po drabince dotąd niedostępnej atrakcji na najbliższym placu zabaw. Lubię patrzeć jak się stara, jak próbuje drugi, trzeci, czwarty raz. Nadal jednak czasem dłonie nerwowo podrygują mi, kiedy woda się rozlewa, kartoniki się sklejają a szczebelki plączą. Jednak bardzo staram się powstrzymywać odruch pomagania mu w jego zadaniach, bo mam świadomość, że wtedy to ja za niego wykonałabym to ćwiczenie albo ja zamiast niego ułożyłabym te puzzle. Dzięki temu coraz rzadziej słyszę „nie udało mi się, mamo”, a coraz częściej mam okazję mówić „bardzo dobrze sobie poradziłeś”.
Co nam daje książka ze słownikiem?
Piszę o tych rodzicielskich spostrzeżeniach w tekście recenzji „Małego Księcia”, opublikowanego nakładem wydawnictwa Ze słownikiem, bo wydaje mi się, że dostrzegam pewne podobieństwo między rozwijającymi się sprawnościami dziecka i nabywaniem kompetencji czytania w języku obcym. Przyznaję, że publikując opracowaną leksykalnie literaturę Wydawnictwo wykonuje kawał pięknej roboty, odciążając czytelnika od konieczności biegania między tekstem a słownikiem. Do tego książka rozpoczyna się podręcznym spisem najczęściej powtarzających w tekście słów, a kończy ją słowniczek podsumowujący wszystkie przetłumaczone terminy. Mimo to analogowa część mojej duszy ma problem z nieco złośliwym głosem z tyłu głowy, pytającym: czy cała ta robota nie powinna czasem należeć do uczącego się?
Kiedyś to było…
Kiedy myślę o moich pierwszych krokach stawianych po francusku, przypominam sobie lawirowanie pomiędzy literami, które się czyta, tymi, których się nie czyta i tymi, które w sąsiedztwie innych czyta się zupełnie inaczej. Przypominam sobie pierwsze głośne czytanie na ocenę na lekcji – i podejrzewam, że podobna trema towarzyszy przedszkolakom na występach z okazji Dnia Babci i Dziadka. Widzę moje starannie zapisane i w ważnych miejscach kolorowymi wstęgami zakreślone zeszyty, jak litery i szlaczki w kajecie pierwszoklasisty. I ją – szesnastoletnią dziewczynę z zeszytem w kratkę, notującą w świetle biurowej lampki nowe, niezrozumiałe słowa, napotkane w trakcie lektury pierwszej powieści czytanej po francusku (co to było, przeczytasz TUTAJ) : « porter plainte » – wnieść skargę, « hebdomadaire » – tygodniowy, « un compartiment » – przedział w wagonie… Szukałam znaczenia nieznanych słów i zwrotów w prostym, papierowym słowniku (należę do tego pokolenia dinozaurów, które na komputer stacjonarny miewało szlabany za zbyt długie wiszenie na telefonicznym internecie). Być może rachunek za telefon byłby mniejszy a ja miałabym zdrowsze oczy i plecy, gdybym czytała wtedy powieść wydaną od razu ze słówkami podanymi na marginesie, ale zastanawiam się, czy ten francuski tak by mi się wtedy przykleił do głowy.
Tylko nie za wcześnie
Jako nauczycielka zdaję sobie oczywiście sprawę, że umiejętność czytania warto rozwijać z uczniami już od pierwszych zajęć. Na moich lekcjach na warsztat bierzemy więc krótkie teksty użytkowe, memy, instrukcje, hasła w metrze, pocztówki, maile. Przyzwyczajamy się do składni francuskiego zdania, połączeń międzywyrazowych, starając się omijać fonetyczne pułapki dzięki sztuce głośnego czytania. Jednak francuski to od zawsze i na zawsze język wyśmienitej literatury i wielkich nazwisk, które kuszą, nęcą i wołają. Przy najbliższej okazji więc jeden i drugi adept zaopatrują się w kieszonkowe wydania klasycznych powieści i pełni dobrych chęci zabierają się za lekturę. I wtedy wchodzę ja i wciskam pauzę – i choć może komuś się to nie spodoba, moim zdaniem nie warto sięgać po obcojęzyczną literaturę zbyt wcześnie. Z obawy, by nie wyrządziło to więcej szkody niż pożytku. Dlatego sceptycznym okiem zerkam w stronę leżącej na stoliku wersji „Małego Księcia”. Na okładce zaznaczono bowiem, że poziom języka, dla którego książka jest dedykowana, to A1/A2. Czy na pewno jest to grupa, która ogarnie tekst w passé simple (bez komentarza gramatycznego na ten temat)? Jakie kryteria zdecydowały o tym, czy dane słowo zostanie zaznaczone i przetłumaczone przez wydawcę? Wśród tych, które „się nie załapały” dostrzegłam inne, nieoczywiste słowa i zwroty, równie enigmatyczne dla ucznia początkującego.
Zrób coś więcej
Myślę, że sporządzenie tłumaczenia wybranych słów i zwrotów to duży ukłon w stronę czytelnika, ale z tak przygotowanego tekstu można wycisnąć jeszcze więcej. Mam takie na to sposoby:
- Przenieś przetłumaczone słowa w inny wymiar. Dobrym pomysłem wydają się być własnoręcznie przygotowane na podstawie list słownictwa z kolejnych stron fiszki. Załóż sobie, że pracujesz z jedną stroną dziennie. Wypisz słowa ze słownika na osobnych karteczkach. Zerknij na nie kilka razy, a potem zakryj część słownikową i rzuć się na tekst – dzięki temu, że problematyczne słowa są w nim wyróżnione tłustą czcionką, możesz sprawdzić ile pamiętasz z fiszek.
- Użyj słów w Twoim kontekście. Nie od dziś wiadomo, że w nauce języka jesteśmy trochę samolubni – najlepiej zapamiętujemy to, co dotyczy nas samych. Dlatego zachęcam, by ze słowem, które szczególnie chcesz zatrzymać w głowie, stworzyć praktyczne, dotyczące Ciebie lub Twoich bliskich zdanie. Strona 67, czasownik „arroser” (‘podlewać’, ale też ‘oblewać np. sukces’). „Comme je serai absente pendant deux mois, peux-tu arroser mes bégonias?”. Warto tworzyć też zdania śmieszne, przerażające albo całkiem absurdalne – nasz mózg bardzo lubi stymulację tego typu dziwactwami!
- Szukaj czasowników i zwracaj uwagę na ich otoczenie. Od początku nauki przykładaj wagę do przyimków, zaimków i rodzajników. Nie warto tracić ich z oczu i skupiać się tylko na znaczeniu danego słowa. Pamiętaj, że język to taka rozpięta siatka, której jedna nitka utrzymuje tysiąc pozostałych.
- Raz na jakiś czas odwracaj proces pracy z książką do góry nogami. Postaraj się nie szukać tego, czego nie rozumiesz, skup się raczej na tym, co już wiesz! Ja tak robię, czytając powieści po hiszpańsku, notując zdania, które wykorzystują znane mi struktury. Po co to robić? Podbudujesz swoją językową pewność siebie, ugruntujesz wiadomości, a przy okazji na 100% poznasz nowe znaczenia pozornie znanych słów, wyłapiesz fajny kontekst, poznasz jakiś idiom.
Sky is the limit
Myślę, że wydawane ze słownikiem książki znajdą swoją publiczność, bo to interesująca odpowiedź na ambitne potrzeby uczących się języka. Ponieważ jednak oferta opiewa na razie na kilka tytułów – kolekcję uzupełniają „W 80 dni dookoła świata”, „Alicja w Krainie Czarów” i „Pani Bovary” – naucz się mądrze korzystać ze wszystkich książek, które są dostępne w języku, którego się uczysz. Pamiętaj, że nikt nie odwali za Ciebie czarnej, ale pięknej roboty – ani książka z opracowanymi słówkami, ani nauczyciel, z którym spotkasz się w szkole lub na kursie, ani tłumacz Google. Nie trać z oczu celu jakim jest swobodna, radosna komunikacja, rób małe kroki, otaczaj się językiem a szybko przekonasz się, że słowa „radzisz sobie coraz lepiej!” cieszą nie tylko dzieci!