High-tech, elektronika, roboty i Godzilla – z tym Japonia nam się kojarzy na co dzień. W tym roku postawiłem sobie jednak za cel zobaczyć coś nietypowego, coś innego… Coś, o czym nie wiedzieli nawet sami tokijczycy.
Do Tokio przyleciałem pod koniec 2017 r. i już w samolocie wiedziałem doskonale, co i kiedy zobaczę. Jak każdy misternie przygotowany plan – i ten trafił do kosza już drugiego dnia. Z perspektywy czasu stwierdzam jednak, że całe szczęście, iż tak się stało, bo dzięki temu byłem w stanie odkryć kilkadziesiąt prawdziwych perełek.
Cel – Setagaya
Masz ochotę odwiedzić Japonię, znaleźć azyl w centrum Tokio, a może zamieszkać w kraju kwitnącej wiśni? Koniecznie przeczytaj artykuł Pauliny o tym, jak nauczyć się japońskiego, oraz dołącz do facebookowej grupy Językowa Siłka!
Codziennie wypuszczałem się do innej dzielnicy Tokio i pewnego dnia po prostu postanowiłem, że obczaję Setagayę. System zwiedzania wyglądał w ten sposób, że wieczorem robiłem „drobny” risercz, rozpisywałem sobie połączenia, ceny biletów i miejsca do zwiedzania, a następnego dnia – wyruszałem! Przeglądając informację o Setagai, napotkamy głównie jakieś parczki, świątynie i oczywiście Wieżę Marchwi (キャロットタワー), która brzmi o wiele lepiej, niż wygląda, gdyż jest to po prostu czerwony budynek. No ale urzęduje w nim Game Freak (to ci od Pokemonów!), więc i tak wszyscy walą tam drzwiami i oknami.
W końcu natknąłem się na Todoroki Ravine.
Zaraz, zaraz… jar w centrum Tokio? No więc niesamowicie się, nomen omen, podjarałem i postanowiłem, że Todoroki Ravine stanie się punktem głównym mojej wycieczki po Setagai. Słuszną była owa decyzja, gdyż – no co tu dużo gadać – szczena opada.
Todoroki – ale po co?
Po pierwsze, Todoroki jest zaskakująco niejapoński. Brakuje ogrodów zen, krzewów strzyżonych pod linijkę czy opadłych liści, które tylko przypadkiem ułożyły się idealnie symetrycznie na ziemi. Jar jest dziki. Oczywiście znajdziemy tam kładki, kapliczki, mostki, a nawet herbaciarnię, ale naturze widocznie pozwolono tu na nieco więcej. Po drugie, na terenie Todoroki panuje mikroklimat. W lato jest tam chłodniej, a w zimę cieplej niż w pozostałych miejscach stolicy. Zachęca to do zwiedzania, ale i ucieczki od nieprzyjemnej pogody. A ta potrafi być BARDZO nieprzyjemna. No chyba że ktoś lubi 40 stopni w cieniu przy 99,9% wilgotności powietrza.
A po trzecie – jest to przewspaniałe miejsce do spałaszowania bento zakupionego na stacji przy dźwiękach pluskającej rzeki Tama i szumiących palmach (nie znam się za bardzo na drzewach, ale mnie to wyglądało na palmy; w każdym razie – ładne są).
Jeśli będziecie wybierać się do Tokio, to OCZYWIŚCIE zahaczcie o elektronikę, kawiarnie z pokojówkami, salony gier i więcej elektroniki. Ale pomyślcie też o tym, żeby wyluzować, odpocząć od zgiełku miasta i uciec od betonowej dżungli… pozostając de facto w jej centrum.
Dajcie znać, czy takie dzienniki z podróży Wam się podobają. Mam w rękawie kilka śmiesznych i (podobno) ciekawych historii z tegorocznego wyjazdu, więc chętnie się z Wami podzielę. Na przykład o mojej pierwszej wizycie w onsenie – było dziwnie.